Tego dnia się pokłóciliśmy,
pamiętasz? Jestem pewna, że tak… Przecież my się nigdy nie kłócimy. Nie
kłóciliśmy. Byłam zła, bałam się o Ciebie. Bałam się, że, zbyt intensywnie
trenując, zniszczysz swoje zdrowie. Ale Ty byłeś zmotywowany. I cholernie uparty.
Obiecałeś sobie, że przywieziesz medal z tych mistrzostw. Choćby brązowy. Nie
rozumiałeś, że dla mnie zawsze byłeś zwycięzcą. Niezależnie wygranej czy
przegranej. A może rozumiałeś? Rozumiałeś lepiej niż Ci się wydaje, ale nie
chciałeś zawieść. Przecież nie mogłeś wiedzieć, że nawet nie spakujesz walizki
na te cholerne mistrzostwa. Nie złożysz podpisu na karcie zgłoszeniowej.
Wyszedłeś
bez słowa. Trzęsły Ci się ręce. Nie chciałam tego. Chciałam, żebyś został.
Przytulił mnie tak mocno, jak wtedy pierwszy raz. I szepnął, że jesteś. Nie miałam siły Cię zatrzymać. Nie potrafiłam
się ruszyć, a słowa grzęzły mi w gardle. Nawet nie wiem, jak długo wpatrywałam
się w miejsce, gdzie stałeś. Wiem, że po policzkach ciekły mi łzy. Nie płynęły
przez Ciebie. Ty byś mnie nigdy nie zranił. Płynęły za strachu… o Ciebie.
Siedziałam
na fotelu z nogami podkurczonymi pod samą brodę. W bezruchu tępo patrzyłam
przed siebie. Czekałam. Czekałam, aż wrócisz…
Wskazówki
zegara utkwiły, gdzieś między siedemnastą trzynaście a czternaście, gdy otaczający mnie krzyk
ciszy przerwał telefon.
Biegłam.
Mijałam kolejne sale. Zatrzymałam się. Wtedy Cię zobaczyłam. Za wielką szybą.
Leżałeś. Blady. Poraniony. Podpięty do aparatury mierzącej nikłe bicie Twojego
serca. Powoli podeszłam do łóżka.
Delikatnie dotknęłam Twojej dłoni. Jakbyś mógł obrócić się w proch. Opuszkami
palców przesunęłam wyżej, wzdłuż opatrunku. Wydawało mi się, że czuję, jak
odłamki szyby przebijają Ci skórę przedramienia. Przymykam oczy. Jakby w
nadziei, że, gdy je otworzę, staniesz przede mną. Uśmiechnięty jak zawsze. Z
tym czułym spojrzeniem, któremu od razu zaufałam. Całkowicie tego nieświadoma.
Ale Ty dalej tam leżysz. Zimny jak lód. Nie uśmiechasz się. Oczy masz
zamknięte. Nie mogę w nich odnaleźć spokoju. Pociechy.
Co jest najważniejsze w życiu sportowca? Nie
sukcesy. Nie treningi. Nie owa ukochana dyscyplina. To rodzina. Przekonał się o
tym wielokrotnie w ciągu swojej kilkunastoletniej kariery. To dzięki drobnej
istotce o pięknych kasztanowych włosach i dużych zielonych oczach. Choć minęło tyle czasu, tyle razem przeżyli,
wciąż była dla niego taką samą zagadką, jak wtedy, gdy ujrzał ją pierwszy raz.
Dwadzieścia lat temu.
Bawił się wyśmienicie na World Tourze w Starych
Jabłonkach. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. I wyszła Ona. W zwiewnej, beżowej
sukience. Na lewej kostce miała przewiązany kilkakrotnie brązowy rzemyk. Stała
na środku głównego boiska. Boso. Długie włosy układały się w delikatne fale, a ciepły
wiatr igrał z jej skośną grzywką. Zahipnotyzowany
chłonął ją w każdym calu.
Anielski głos dziewczyny wypełnił trybuny. Jej
śpiew przepełniony bólem zawładnął publicznością. Szmaragdowe oczy błyszczały,
odzwierciedlając targające nią emocje. Podeszła do band reklamowych. Wtedy ich
spojrzenia się skrzyżowały. Nie mogła oderwać od niego wzroku, a on czuł się
winny pojedynczej łzy spływającej po jej gładkim policzku. Ich oczy. Tak różne.
Jej – przepełnione cierpieniem; jego – radosne.
Muzyka ucichła. Publiczność nagrodziła jej występ
gromkimi brawami. Nie słyszała ich. Przymknęła powieki. Odwróciła się i
odeszła. On nie klaskał. Nie był w stanie się ruszyć. Mógł tylko patrzeć, jak
odchodzi.
- Wiesz… Wtedy zobaczyłam Cię. Takiego radosnego.
Szczęśliwego. Zazdrościłam Ci. Nie potrafiłam oderwać od Ciebie wzroku. Od
Twoich oczu. Chciałam się poczuć tak, jak Ty. Miałam nadzieję, że uda mi się
wykraść choćby odrobinę szczęścia z Twoich oczu. Fascynowałeś mnie. –
powiedziała mu pewnej gwieździstej nocy, wtulając się jego tors. Przytulił ją
mocniej i ucałował w czoło. Mógłby powiedzieć podobnie. Z tą różnicą, że on
chciał wydrzeć z jej oczu… z jej serca całe przepełniające ją cierpienie.
Milczał.
Pamiętał, jak miał ochotę rzucić ten cholerny, odbierający mu czas, w pewnym sensie obierający mu ją, sport. Przegrywał mecz za meczem. Za pięć minut miał zacząć rozgrzewkę przed rozgrywką o wszystko, o pozostanie w turnieju. Był bliski zrezygnowania, poddania spotkania i wrócenia do Laury. I usłyszał, że go woła. Myślał, że zwariował, że jej dźwięczny głos jest jedynie wytworem wyobraźni. Odwrócił się. Była tam. Biegła w jego kierunku. Po chwili zatonęła w ramionach ukochanego. Czuła, że właśnie teraz jest mu najbardziej potrzebna.
Wygrał ten mecz. Wygrał cały turniej.
Dzięki niej.
***
Witam. Czas na coś nowego - czteroczęściową opowieść. Myślę, że domyślicie się o kim. I mam nadzieję, że zbyt szybko nie rozszyfrujecie mojego zamiaru, bo mam plan trochę namieszać Wam w głowach, ale nie wiem, co z tego wyjdzie ;P
Co prawda nie wiem, czy wyjdą mi cztery części, ale taki jest plan ;D
Cytat z tytułu posta jest zaczerpnięty z piosenki zespołu Łzy - "Gdybyś był"
Zapraszam do komentowania ;)
PS jakoś jestem dziwnie zadowolona z tego rozdziału ;O... SZOK! Możecie teraz zniszczyć mój pogląd na ten temat xD